sobota, 3 listopada 2012

Historia siódma. Część druga.



Wybrałem Agnieszkę, ale z Dagmarą utrzymywałem kontakt czysto koleżeński. Z Bartkiem widywaliśmy się coraz rzadziej. Mecze ligowe i Ligi Mistrzów. Z Agnieszką układało nam się dobrze, żeby nie rzec, że wyśmienicie. Znalazła pracę. Już nie przeszkadzało jej, że częściej mnie w domu nie ma niż jestem. Ale jej też nie było dość często.
Na początku listopada obudziły mnie odgłosy dochodzące z łazienki. Poczułem, że Agnieszki nie ma obok mnie. Zapukałem do drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Wszedłem do środka i zobaczyłem żonę klęczącą przy sedesie. Wymiotowała. Kiedy już skończyła, a nie był to przyjemny widok, podeszła do mnie i się przytuliła. Płakała.
- Łukasz, bo ja muszę ci coś powiedzieć.
I wtedy zacząłem bać się najgorszego. Nie spodziewałem się, że wszystkie czarne scenariusze powstające w mojej głowie mogą tak szybko się sprawdzić.
- Bo ja jestem w ciąży.
- Który miesiąc?
- Trzeci.
- Czyli to dziecko nie jest moje?
- Niestety. Ale bardzo bym chciała, żeby było twoje – powiedziała i rozpłakała się na dobre. Przytuliłem ją najmocniej, jak potrafiłem. Chyba zdziwiła ją moja reakcja, ale wtuliła się we mnie i zaniosłem ją do salonu.
- Agnieś, spokojnie. Przecież wiesz, że cię kocham. I zaakceptuję to dziecko, choćby nie wiem co.
- Nawet jeśli jest ono owocem gwałtu?
Nie spodziewałem się takiego pytania. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc nie mówiłem nic, tylko pocałowałem żonę. Dopiero po jakimś czasie powróciło mi mowę.
- Kochanie, to nic nie zmienia. Będę je kochał, jakbym był jego biologicznym ojcem. Kiedy to się stało?
- Na początku sierpnia. Miałam pokaz z Weronie. A po pokazie był bankiet. No i któryś z projektantów dosypał mi czegoś do picia i zaprowadził do pokoju. Później okazało się, że jestem w ciąży. Koniec historii.
Zadzwoniłem do trenera, że nie będzie mnie na treningu, bo mam grypę żołądkową. Musiałem zostać z Agnieszką. Potrzebowała mojego wsparcia.

5 miesięcy minęło szybko, bardzo szybko. Koniec kwietnia. Agnieszka od jakiegoś czasu była w Polsce u rodziców w Sulechowie. Ja akurat przebywałem na zgrupowaniu w Spale, kiedy zadzwoniła moja mama, że Agnieszka źle zaczyna się czuć. Że się zaczyna. Pobiegłem do trenera i poprosiłem o zwolnienie na kilka dni domu, bo żona rodzi. Zgodził się, ale miał ze mną ktoś jechać. Wziąłem Igłę. Pakowanie poszło nam sprawnie, a kilku chłopaków pożyczyło nam szczęśliwej podróży.
Po kilku godzinach byliśmy już w sulechowskim szpitalu. Pielęgniarka skierowała nas na porodówkę. Strasznie się bałem. Wszedłem do pomieszczenia i od razu usiadłem obok Agnieszki. Urodziła nam zdrowego syna. Jednak coś zaczęło się dziać. Wyproszono mnie z sali, a przez szybę widziałem, że coś się dzieje. Wszyscy biegali, krzyczeli, a do mnie do nie docierało. Nie mogłem uwierzyć, że mogę stracić ukochaną. Do jakiejś godzinie wyszła pielęgniarka i powiedziała, że już wszystko jest unormowane, a o szczegóły mam pytać lekarza.
- Panie Żygadło. Niestety, nie udało nam się uratować macicy pańskiej żony. Bardzo krwawiła i nie mogliśmy zatamować tego. Proszę teraz do niej iść. Potrzebuje pana.
Jak kazał lekarz, poszedłem do żony. Spała. Nasz synek leżał obok niej. Też spał. Usiadłem na stołku i wziąłem jej rękę w swoje dłonie. Przebudziła się.
- Śpij.
- Łukasz, przepraszam. Jedno wystarczy?
- W zupełności.
Zostałem w Sulechowie przez 2 tygodnie. Wiedziałem, że będzie mi trudno wrócić do kadry, jednak trener był bardzo wyrozumiały. Wróciłem do treningów jako trzeci rozgrywający. W tym czasie Agnieszka była pod stałą obserwacją lekarzy i naszych mam. Nie spuszczały jej z oczu, a Mikołaj stał się ich oczkiem w głowie.
Pełną dyspozycję odzyskałem dopiero w dwóch ostatnich dwumeczach rozgrywanych w Polsce. Dopiero wtedy Andrea powołał mnie do „12” i pozwolił rozegrać kilka setów. Wygraliśmy wszystkie spotkania z reprezentacją USA i Brazylii. Udało się. Tym samym zapewniliśmy sobie awans do Final Eight w Niemczech…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz