Wybrałem
Agnieszkę, ale z Dagmarą utrzymywałem kontakt czysto koleżeński. Z Bartkiem
widywaliśmy się coraz rzadziej. Mecze ligowe i Ligi Mistrzów. Z Agnieszką
układało nam się dobrze, żeby nie rzec, że wyśmienicie. Znalazła pracę. Już nie
przeszkadzało jej, że częściej mnie w domu nie ma niż jestem. Ale jej też nie
było dość często.
Na
początku listopada obudziły mnie odgłosy dochodzące z łazienki. Poczułem, że
Agnieszki nie ma obok mnie. Zapukałem do drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział.
Wszedłem do środka i zobaczyłem żonę klęczącą przy sedesie. Wymiotowała. Kiedy
już skończyła, a nie był to przyjemny widok, podeszła do mnie i się przytuliła.
Płakała.
-
Łukasz, bo ja muszę ci coś powiedzieć.
I
wtedy zacząłem bać się najgorszego. Nie spodziewałem się, że wszystkie czarne
scenariusze powstające w mojej głowie mogą tak szybko się sprawdzić.
-
Bo ja jestem w ciąży.
-
Który miesiąc?
-
Trzeci.
-
Czyli to dziecko nie jest moje?
-
Niestety. Ale bardzo bym chciała, żeby było twoje – powiedziała i rozpłakała
się na dobre. Przytuliłem ją najmocniej, jak potrafiłem. Chyba zdziwiła ją moja
reakcja, ale wtuliła się we mnie i zaniosłem ją do salonu.
-
Agnieś, spokojnie. Przecież wiesz, że cię kocham. I zaakceptuję to dziecko,
choćby nie wiem co.
-
Nawet jeśli jest ono owocem gwałtu?
Nie
spodziewałem się takiego pytania. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc nie
mówiłem nic, tylko pocałowałem żonę. Dopiero po jakimś czasie powróciło mi
mowę.
-
Kochanie, to nic nie zmienia. Będę je kochał, jakbym był jego biologicznym
ojcem. Kiedy to się stało?
-
Na początku sierpnia. Miałam pokaz z Weronie. A po pokazie był bankiet. No i
któryś z projektantów dosypał mi czegoś do picia i zaprowadził do pokoju.
Później okazało się, że jestem w ciąży. Koniec historii.
Zadzwoniłem
do trenera, że nie będzie mnie na treningu, bo mam grypę żołądkową. Musiałem
zostać z Agnieszką. Potrzebowała mojego wsparcia.
5
miesięcy minęło szybko, bardzo szybko. Koniec kwietnia. Agnieszka od jakiegoś
czasu była w Polsce u rodziców w Sulechowie. Ja akurat przebywałem na
zgrupowaniu w Spale, kiedy zadzwoniła moja mama, że Agnieszka źle zaczyna się
czuć. Że się zaczyna. Pobiegłem do trenera i poprosiłem o zwolnienie na kilka
dni domu, bo żona rodzi. Zgodził się, ale miał ze mną ktoś jechać. Wziąłem
Igłę. Pakowanie poszło nam sprawnie, a kilku chłopaków pożyczyło nam
szczęśliwej podróży.
Po
kilku godzinach byliśmy już w sulechowskim szpitalu. Pielęgniarka skierowała
nas na porodówkę. Strasznie się bałem. Wszedłem do pomieszczenia i od razu
usiadłem obok Agnieszki. Urodziła nam zdrowego syna. Jednak coś zaczęło się
dziać. Wyproszono mnie z sali, a przez szybę widziałem, że coś się dzieje.
Wszyscy biegali, krzyczeli, a do mnie do nie docierało. Nie mogłem uwierzyć, że
mogę stracić ukochaną. Do jakiejś godzinie wyszła pielęgniarka i powiedziała,
że już wszystko jest unormowane, a o szczegóły mam pytać lekarza.
-
Panie Żygadło. Niestety, nie udało nam się uratować macicy pańskiej żony.
Bardzo krwawiła i nie mogliśmy zatamować tego. Proszę teraz do niej iść.
Potrzebuje pana.
Jak
kazał lekarz, poszedłem do żony. Spała. Nasz synek leżał obok niej. Też spał.
Usiadłem na stołku i wziąłem jej rękę w swoje dłonie. Przebudziła się.
-
Śpij.
-
Łukasz, przepraszam. Jedno wystarczy?
-
W zupełności.
Zostałem
w Sulechowie przez 2 tygodnie. Wiedziałem, że będzie mi trudno wrócić do kadry,
jednak trener był bardzo wyrozumiały. Wróciłem do treningów jako trzeci
rozgrywający. W tym czasie Agnieszka była pod stałą obserwacją lekarzy i
naszych mam. Nie spuszczały jej z oczu, a Mikołaj stał się ich oczkiem w
głowie.
Pełną
dyspozycję odzyskałem dopiero w dwóch ostatnich dwumeczach rozgrywanych w
Polsce. Dopiero wtedy Andrea powołał mnie do „12” i pozwolił rozegrać kilka
setów. Wygraliśmy wszystkie spotkania z reprezentacją USA i Brazylii. Udało
się. Tym samym zapewniliśmy sobie awans do Final Eight w Niemczech…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz