niedziela, 9 grudnia 2012

Historia osiemnasta.



Szedłeś spokojnie ulicą. Zaczepiła Cię młoda dziewczyna, niewysoka blondynka. Dałeś jej autograf i poszedłeś dalej. Miałeś zaplanowane spotkanie z młodzieżą Twojego starego LO. Wspominałeś podróż. Nigdy nie lubiłeś jeździć pociągiem, ale nie zapomnisz tej długonogiej szatynki…
Widzisz jak „Prus” się zmienił. Już nie był taki szary. Przed wejściem czeka na Ciebie jedna z uczennic. Poznajesz ją. To Twoja mała Julka, kuzynka, już dorosła.
- Cześć, chodź. Czekają już.
Kierujesz się za kuzynką. Idziecie do dyrektora. Witasz się z Andrzejem i razem z nim wędrujecie do wyznaczonej Sali. Julia informuje Cię, że młodzież znajdująca się tam gra w siatkówkę i reprezentuje barwy liceum w rozgrywkach międzyszkolnych. Witają Cię oklaskami. Dziewczyny piszczą. Zdążyłeś się już do tego przyzwyczaić. Po chwili wszystko cichnie i głos zabiera dyrektor. Julia siada gdzieś pomiędzy koleżankami . Zaczynasz swój wykład. Przedstawiasz się i ogólnie charakteryzujesz swoją pozycję na boisku. Chwilami odchodzisz od tematu, bo wspominasz swój pobyt w LO.
- Najlepiej pamiętam, gdy razem z waszym dyrektorem zrobiliśmy kawał pani od chemii. Jeśli nie wiedzieliście, to już wiecie, że z panem Andrzejem chodziliśmy do jednej klasy. Raz przed chemią wyleliśmy pani profesor ze zlewki wodę wapienną, która była potrzebna do doświadczenia na lekcji a naleliśmy tam wody bromowej. W czasie lekcji, gdy miało odbyć się doświadczenie, pani zaczęła je przygotowywać. Wszystko robiła według schematu, ale nie wyszło. Czymś tam sprawdziła, że nie jest to ta woda, która powinna być. I na kogo spadło? Na nas. Za karę przez kilka następnych lekcji sami z dyrektorem musieliśmy przygotowywać doświadczenia.
Po sali rozchodzi się cichy chichot. Widzisz, że Julka zrobiła face-palma. No tak, do tej chwili myślała, że ma w miarę normalnego wujka. Andrzej czerwienieje na twarzy. Teraz stanie się lekkim pośmiewiskiem swoich uczniów.
Kolejną częścią Waszego spotkania są pytania do Ciebie. Jedne są przyjemne, inne mniej. A jeszcze inne są takie, których wolałbyś uniknąć. Jednak dzielnie na wszystkie odpowiadasz. Kilka osób prosi Cię o autograf, kilka o zdjęcie. W całym tym zamieszaniu nie zauważasz jej. Długonogiej szatynki z pociągu. Ona Cię tylko obserwuje i wychodzi z budynku. Julia również wychodzi. Kuzynka ma dla Ciebie niespodziankę.
W sali zostaje mała grupka odświętnie ubranych uczniów i zaczynają śpiewać Ci „Sto lat!”. Tak, zapomniałeś o swoich urodzinach. Cieszysz się, że chociaż oni pamiętali. Z drugiej strony jest Ci smutno, bo nie widzisz Julii. Jednak za chwilę ponownie uśmiech wkrada się na Twą twarz, gdy zauważasz kuzynkę. Wchodzi uśmiechnięta i składa Ci życzenia. Nie mija chwila i do klasy wbija część reprezentacji, z którą zdobyliście Mistrzostwo Europy w 2009 roku. Oni również śpiewają Ci „Sto lat!”. Jest Ci miło, bardzo miło. Dziękujesz im za życzenia. Julka prowadzi Was do pobliskiej restauracji, gdzie czeka większa ilość gości. Tam bawicie się do późnych godzin. Zapraszasz ich na weekend do siebie na działkę. W pobliskim Korczewie będzie się działo. Nawet chłopacy z dalekich stron przyjadą. Bo czegóż nie robi się dla przyjaciół, panie Pliński?


Cóż, dawno mnie tutaj nie było. I chyba będzie to jedna z ostatnich historii. Dobiję do 20, żeby była jakaś pełnia. Następna pojawi się dopiero w Święta. Nie mam czasu na pisanie. A jeszcze konkurs teraz, chociaż o nim za chwilę. 
Od jakiegoś tygodnia, może dwóch, można mnie znaleźć na fejsiku, o tutaj. 
A wracając do konkursu. Marcin Możdżonek wybrał moje zdjęcie do 50 szczęśliwców. Byłabym wdzięczna, gdybyście weszli i polubili zdjęcie. Mam nadzieję, że mnie jakoś wspomożecie. :)
Chwila retrospekcji. W środę byłam sobie w Łodzi, moim ukochanym mieście. Zakupiłam sobie dwie koszulki Skry. Prezent mikołajkowo-gwiazdkowy od babci. :) 
No, to tyle chciałam. Do Świąt. A właśnie. Skoro mnie tutaj nie będzie tyle czasu, to chciałam życzyć Wam smacznego karpia, pysznego kompotu, prezentów pod choinką, spełnienia marzeń, pomyślności w życiu, uczniom i studentom powodzenia w nauce, a tym już wykształconym powodzenia w pracy, atmosfery rodzinnej i ogólnie wesołych, śnieżnych Świąt :)
Arrivederci.

sobota, 24 listopada 2012

Historia siedemnasta.



Stoisz nad Ich grobem. Zastanawiasz się, czemu akurat to Ciebie spotkało. Czemu nie mógł być to ktoś inny. W ciągu ułamka sekundy straciłeś najbliższe Twemu sercu osoby. Kochającą żonę i synka. Gdyby nie pijany kierowca, miałbyś Ich teraz przy sobie. Na cmentarzu spędzasz większość wolnego czasu. Wielki dom służy Ci tylko do spania. Jeżeli Twój stan w nocy można nazwać spaniem. Ty kręcisz się tam tylko z boku na bok, nie mogąc usnąć. Codziennie na Ich grobie stawiasz małą lampkę, co świadczy o tym, że jesteś tutaj bardzo często. Koledzy martwią się o Ciebie. Próbują jakoś oderwać od Twojej smutnej rzeczywistości. Nie straszny jest Ci deszcz ani śnieg. Nie zważasz uwagi na temperaturę i pogodę. Trwasz. Cały czas myślisz, że przez to masz Ich blisko siebie.
Zapada zmrok. Następnego dnia masz ważny mecz. Musisz być w dobrej formie. Od czasu, gdy straciłeś najbliższych, wyładowujesz swoje emocje na piłce. Trenerowi się to podoba, bo dzięki temu ma zawodnika w optymalnej formie. Z prywatnej strony współczuje Ci. On nie wie, jak się czujesz. Nikt nie wie. Nikt z Twojego otoczenia nie wie, jak się czujesz. Wracasz do domu. Kierujesz się pod prysznic. Zmywasz z siebie trud dnia i idziesz do łóżka. Tym razem udaje Ci się zasnąć.
„Widzisz Paulinę z Arkiem. Jesteście nad morzem. Przypomina Ci to Wasze ostatnie wspólne wakacje. Jednak coś jest nie tak. Nie możesz Ich dotknąć. Nie możesz przytulić. Ale możesz z nimi porozmawiać. Wyżalasz się żonie.
- Paulina, dlaczego mnie opuściliście? Dlaczego? Wiesz, jak mi jest teraz ciężko? Nie potrafię żyć bez was. Próbuję, ale to nic nie daje. Nie pomagają porady chłopaków, nie pomaga siatkówka. Brakuje mi wesołego śmiechu Arka. Tego „Cześć tata!” wypowiadanego przez niego codziennie rano. Twoich pocałunków, twojego dotyku. Waszej obecności. Paulina, wróćcie, proszę. Bez was nie daję już rady żyć.
- Mariusz, ja wiem, jak ci jest ciężko. Widzę to codziennie. I uwierz, że nam również nie jest łatwo. Chcielibyśmy być przy tobie. Fizycznie. Bo towarzyszymy ci codziennie. Nie widzisz nas, ale jesteśmy. Nie czujesz naszej obecności, ale musisz uwierzyć, że jesteśmy blisko. Że nigdy cię nie opuszczamy. Jesteśmy na każdym twoim meczu, na każdym treningu. Nawet wtedy, gdy jesteś przy naszym grobie. Staraj się żyć normalnie. Chociaż trochę. Pozwól sobie pomóc chłopakom. A jeśli nie potrafisz, wyjedź. Odpocznij od Bełchatowa. Nie na zawsze. Na jakiś czas. Może pomoże. Pamiętaj, że jesteśmy cały czas przy tobie. Jak najbliżej się da. Pamiętaj również, że chłopcy chcą ci pomóc. To twoi przyjaciele.
- Tak, wiem. Ale nie potrafię. Nie potrafię funkcjonować bez was. Widzisz to, prawda? Daj mi jakieś znaki, że jesteście przy mnie. Spróbuję, obiecuję, że spróbuję. Ale nie obiecuję, że mi się to uda.
- Tato, pamiętaj, że jesteśmy przy tobie. Cały czas. I pamiętaj, że cię kocham. Bardzo.
- Ja też cię kocham synku. Ciebie i mamę…”
Budzisz się ze łzami w oczach. Od Ich śmierci nie miałeś jeszcze takiego snu. Wiesz, że tej nocy już nie uśniesz. Idziesz do salonu, gdzie zapalasz lampkę i bierzesz do ręki Wasz wspólny album ze zdjęciami. Uśmiechasz się przez łzy, widząc wesołe Wasze twarze. Uśmiech Pauliny, radość w oczach Arka. Docierasz do tych najboleśniejszych zdjęć. Z Ich pogrzebu. Jeszcze ich nie oglądałeś. Nie miałeś siły, a może nie chciałeś. Nie ważne. To nie Ty je robiłeś a Igła. To nie Ty je tutaj włożyłeś a Dagmara. Coraz rzewniejszy potok łez wypływa z Twoich oczu. Jesteś zawzięty, dlatego chcesz obejrzeć je do końca. Krzysiek ujął także sporą ilość żałobników. Widzisz siebie. Całkiem innego niż w chwili, gdy dowiedziałeś się o Ich śmierci i całkiem innego niż teraz. Ocierasz mokre policzki chusteczką i dalej oglądasz zdjęcia. Głośny szloch wydajesz, gdy widzisz zdjęcie trumn już w grobie. Chciałeś, by byli pochowani razem. Później widzisz już tylko ogromne ilości wieńców i zniczy.
Potrzebowałeś tego. Potrzebowałeś takiego przełamania. Zaczyna świtać. Ubierasz się w dres i idziesz na cmentarz. Stawiasz kolejny znicz na grobie. Patrzysz na migoczące światełko. Nie ma wiatru a świeżo zapalona świeczka gaśnie. Uśmiechasz się znikomie. To był ten znak, o który prosiłeś we śnie. Już teraz wiesz, że Oni są przy Tobie. Zapalasz znicz po raz kolejny, szepcząc przy tym „Dziękuję”. Stoisz tak jeszcze chwilę, przyglądasz się. Po słowach „Kocham Was.” kierujesz się do domu. Tam przygotowujesz się na mecz. Niesiony wsparciem Pauliny i Arka grasz za trzech. Statuetka MVP ląduje właśnie w Twoje ręce. Po odbierze kierujesz wzrok ku górze. W ten sposób dziękujesz żonie i synkowi. Wiesz, że to za Ich pomocą grałeś tak a nie inaczej.
Drugi raz tego samego dnia kierujesz się na cmentarz. Z kolejnym zniczem. Nie przeszkadza Ci to, że dużą sumę pieniędzy wydajesz na te szklane przedmioty. Pod tablicą nagrobka stawiasz statuetkę. Tak chcesz Im podziękować.
- Kocham was i nigdy nie przestanę.
- My ciebie też, Mariusz. My ciebie też, tatusiu…

niedziela, 18 listopada 2012

Historia szesnasta.



Zastanawiasz się, czym dla ciebie jest siatkówka. Próbujesz wyciągnąć wnioski, co tak naprawdę daje ci ten sport. Dzięki niemu znalazłaś przyjaciółkę, masz spore grono znajomych, których można ci pozazdrościć. Bo który zwykły, przeciętny kibic zna prywatnie Mariusza Wlazłego czy Michała Winiarskiego? Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą masz dzięki siatkówce. To miłość. Znalazłaś partnera. Paweł jest dla ciebie idealny. Nie przeszkadza ci to, że jest niższy niż jego koledzy, nie gra w reprezentacji, w której po prostu nie ma miejsca, bo formą i doświadczeniem nie odbiega od swoich konkurentów.
Zebrało ci się na wspomnienia. Przypominasz sobie Final Eight Ligi Światowej 2011 w gdańskiej ErgoArenie, gdzie się poznaliście. Dekoracja, moment nakładania medali na szyje Polaków. Próbowałaś uchwycić radość ich wszystkich, jak i każdego z osobna. Fotografowałaś ich po kolei. Po hymnie Rosjan zaczęło się fetowanie pierwszego w historii medalu Ligi Światowej dla Polski. Siatkarze byli tak szczęśliwi, że pragnęli być na każdym zdjęciu. W ten sposób Paweł wpadł w twój obiektyw. Spodobało mu się to i ani myślał odpuścić. Wdzięczył się i prężył do aparatu. Po tej krótkiej sesji podszedł do ciebie i zostawił adres e-mail, na który prosił, abyś wysłała mu te zdjęcia.
W ten sposób zaczęła się wasza znajomość. Od wiadomości do wiadomości, od telefonu do telefonu, od spotkania do spotkania. Nie sądziłaś, że może to zakończyć się w ten sposób. Od dziecka marzyłaś, żeby mieć kochającego chłopaka, dużą liczbę znajomych.
Jesteś świadoma, że jesteś szczęściarą. Każda fanka siatkówki z chęcią zamieniłaby się z tobą. Nie chcesz się zamieniać. Nigdy nie oddasz tego, co masz w tej chwili.
Czy jesteś pewna, że tak twoje życie miało się potoczyć? Nie. Doskonale wiesz, że to wszystko może okazać się wyimaginowaną rzeczywistością bądź też wszystko może się zepsuć. Jesteś pewna, że kochasz Pawła, że to on jest mężczyzną twojego życia. Jesteś pewna, że to z nim chcesz dzielić radości i smutki; że chcesz być przy nim, gdy, nie daj Boże, ulegnie kontuzji.
Pracujesz jako fotograf w bełchatowskiej Skrze. Tak, to również było twoim marzeniem. Być blisko ukochanego klubu, idoli. Jednak nikt nie wie o twojej przeszłości. Zostawiłaś to za sobą, ale musisz pamiętać, że jakiś dobry przyjaciel może o tym komuś powiedzieć. To dlatego Bartek nie chce mieć nic wspólnego z tobą. On wie. Ale nie powiedział nikomu. Zachował to dla siebie. Jesteś mu za to wdzięczna. Nie chciałaś, żeby wiadomość o tym, że zabiłaś brata w czasie jazdy samochodem. Niby nieszczęśliwy wypadek, bo jakiś pijany kierowca nie zobaczył światła. Po meczu finałowym chcesz powiedzieć o tym Pawłowi. I mówisz. Czujesz, że jest zły. Zły, bo ukryłaś to przed nim. W wyniku złości krzyczy na ciebie, że jesteś oszustką. Twierdzi, że skoro nie powiedziałąś mu o tym, to zapewne nie wie o twoim prawdziwym życiu. Chcesz go zapewnić, że to była tylko ta jedna rzecz, o której mu nie powiedziałaś, ale nie zdążasz. Paweł odchodzi bardzo szybko.
- Kocham cię, Woicki – krzyczysz za nim. Zapewniasz go, że to jest prawda.
On nie zważa na te słowa. Wytrwale idzie do szatni. Nie spotykasz go później. Nie odbiera twoich telefonów. Reszta nie ma ci nic za złe, ale widzisz, że po trosze solidaryzują się z przyjacielem z drużyny…

niedziela, 11 listopada 2012

Historia piętnasta.



To wszystko przez Igłę i jego nagranie do „Igłą Szyte”. Teraz nie mogę swobodnie poruszać się po mieście. Czemu? Chodzi o filmik z Paryża, gdy razem z Jarskim przymierzaliśmy okulary. Powiedzieliśmy wtedy, że nie mam dziewczyny. Nie sądziłem, że Krzysiek wrzuci to na bloga. Jakub cały czas śmiał się później ze mnie i moich przygód. Kilka z nich zaraz Wam opowiem…
„Idę sobie spacerkiem nad Wisłok. Chciałem się trochę zrelaksować. Do rodziców miałem zamiar pojechać następnego dnia. Stanąłem sobie na moście i podziwiałem kaczki. Nie mogłem tak długo stać, gdyż przyszły dwie dziewczyny i zaczęły się wdzięczyć. Nie wiedziałem, czy do mnie, czy do kogoś innego. Odwróciłem głowę z powrotem na kaczki.
- Grzesiek! Grzesiek!- usłyszałem nawoływanie ze strony dziewczyn. Nie chciałem się tam odwracać, ale one nawoływały mnie dalej.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że wdzięczą się do mnie. Miałem już tego dość. Chciałem jak najszybciej stamtąd odejść.”
Ale to nie było najgorsze. W Katowicach była podobna sytuacja…
„Szedłem ulicą Katowic. Wybrałem za cel dojście na rynek. W pobliżu restauracji McDonald’s na ławce siedziała dziewczyna. Nie powiem, ładna. Była sama. Miała długie, kasztanowe włosy i okulary przeciwsłoneczne na nosie. Usiadłem na ławce obok i zacząłem spoglądać na Spodek. Tak niedawno wygraliśmy tu trzy mecze a już zdążyliśmy wygrać Ligę Światową. Nie przyuważyłem, gdy dziewczyna wstała i zaczęła iść w moją stronę. Dopiero z bliska ją poznałem. To była Kaśka, moja stara znajoma z klasy, za którą nie przepadałem. Kiedy uśmiechnęła się i zobaczyłem jej krzywe zęby, wstałem czym prędzej i szybkim krokiem poszedłem do domu.”
Niby nie było to straszne, ale ślad w pamięci zostanie. Może zapomniałbym o tym za jakiś czas, gdyby nie pewna dziewczyna…
„Ruszając w drogę powrotną do Rzeszowa, wstąpiłem do Biedronki. Musiałem uzupełnić zapasy na podróż. Wpadłem na dziewczynę. Blondynkę. Długonogą blondynkę. Również robiła zakupy. Widziałem, że wyszła przede mną. Pech chciał, że ona zaczęła wyjeżdżać, gdy ja już byłem w uliczce. Ledwo co wyhamowałem i wściekły wysiadłem z samochodu.
- Czy pani oszalała? Nie widziała pani, że jadę?!
- Przepraszam. Zamyśliłam się. Może w ramach rekompensaty pójdzie pan ze mną na kawę?
Tego po niej się nie spodziewałem. Nie zgodziłem się jednak. Chciałem jak najszybciej stamtąd odjechać. Pojechałem pierwszy. W lusterku wstecznym widziałem, że ta kobieta jedzie cały czas za mną. Zjechałem na stację benzynową. Kupiłem kawę. Tamta również wysiadła i udała się do sklepu. Zaczekałem na nią przy wyjściu.
- Czemu mnie pani śledzi?
- To ty nie wiesz?
- A co mam wiedzieć?
- Na Facebook’u utworzyło się konto „Dziewczyna dla Grzegorza Kosoka?” czy jakoś tak, więc nie daj się prosić.
- Co to, to nie. Proszę, aby pani za mną nie jechała.”
Tak, to było zdecydowanie najgorsze. Muszę Igle za to podziękować…

sobota, 3 listopada 2012

Historia czternasta.



- Paweł, debilu. Wstawaj.
Czyli dzień rozpoczynamy jak co dzień. Kim jest Paweł? Moim współlokatorem. Od kiedy zalało jego mieszkanie, pasożytuje u mnie. Częściej go nie ma niż jest, ale co tam. Dzisiaj gra mecz. Co prawda, będą gospodarzami, ale Jastrzębie zawsze groźne. Paweł jeszcze nic nie wie, chociaż wychodzi ze mną wieczorem. Bo co można robić we wrześniowy sobotni wieczór? Albo impreza, albo jakieś nicnierobienie. Dzisiaj wybieramy się na karaoke.
- Kinga! Będziesz na meczu?
- No tak, ale później ty idziesz gdzieś ze mną, nie zapomnij.
I tak zapomni. Zawsze zapomina. Na mecz, ubrana w Pawła koszulkę, idę piechotą. To nic dziwnego, że przemierzam moje miasto w takim stroju. Siadam na swoim miejscu i witam się z Justyną. Zapraszam ją na karaoke i wychodzą już chłopcy.
Po pięciosetowy pojedynku czekamy na wygranych. To kibice pomogli, jak zawsze, wygrać naszej drużynie. Widzę, że Paweł rozmawia z Krzyśkiem Gierczyńskim, dawnym kolegą, i Kubiakiem. Ci, którzy mnie znają, witają się. Czyli niewielu Jastrzębian i większość gospodarzy.
- Kinga! Kinga! – Paweł woła do mnie. Chce, abym weszła na płytę boiska do niego.
Idę. Ochrona zdążyła się już przyzwyczaić, że tylko ja tak często wchodzę na boisko. Częściej niż Justyna nawet. Witam się z Krzyśkiem i chwilę rozmawiamy.
- Kiniuś, nie masz nic przeciwko, żeby Krzysiek nas dzisiaj odwiedził?
- Wiedziałam, że zapomnisz. Krzysiu, ja cię bardzo przepraszam za Pawła, ale on ma sklerozę. Idziemy dzisiaj na karaoke. Zapraszam cię serdecznie, bo Paweł zapomniał, znowu.
Krzysiek zgadza się a Paweł miesza. Uwielbiam go takiego. Od zawsze miał krótką pamięć, ale żeby aż tak? To tylko u niego.
- Czy ja usłyszałem karaoke? A tak w ogóle to cześć Kinga.
- Tak, tak. Dzisiaj o 21 w „Omedze” jest karaoke. Zapraszam was serdecznie. Michał, powiesz chłopakom z Jastrzębia, prawda? A ja zaraz wparuję do szatni tych popaprańców. Widzę was tam dzisiaj.
W klubie pojawiam się na godzinę przed. Paweł jest ze mną już. Witamy się z kierowniczką klubu i siadamy do zarezerwowanego stołu. Rezerwuję jeszcze jeden dla chłopaków.
- Kinga. Cześć. Co tam słychać? – pyta jeden z prowadzących.
- Siemson. Dobrze, dobrze. Wy się chyba nie znacie.
- Antek Smykiewicz.
- Paweł Za…
- Nie musisz kończyć. Znam cię. A tam jest Michał Chmielewski.
Panowie się już poznali, więc teraz wszystko pójdzie jak z płatka. Goście się już schodzą. Widzę także większość drużyny Pawła i Jastrzębian. Wszyscy są w prywatnych ciuchach. Zapełniają obydwa stoły i zabawa się zaczyna. Najpierw śpiewają profesjonaliści. Antek wykonuje kilka piosenek, później Michał. Towarzystwo zaczyna się rozluźniać. Dodając odwagi chłopakom, pierwsza idę się powygłupiać. Wybieram piosenkę „Mówię ci hello, a potem goodbay…”
- Ej, Kinga. Ale to nie Skra.
- Oj tam, oj tam. Pawełku.
Śpiewam dalej a Antek mi pomaga. Piosenka kończy się i do Michała ustawia się kolejka do śpiewania. Śpiewać pragnie również Paweł, czym zaskakuje mnie kompletnie. Bierze do siebie Kubiaka i idą śpiewać. Swoją drogą, od kiedy oni są takimi przyjaciółmi? Niekoniecznie im to wychodzi. Jednak wszyscy świetnie się bawimy. Przychodzi także Justyna z mężem. Prowadzący całą imprezę włączają dyskotekę. Wszyscy podrywamy się do tańczenia i na parkiecie robi się mało miejsca. Wędruje z rąk Pawła do rąk Michała i odwrotnie. Chmielewski całkiem inaczej tańczy niż mój współlokator.
Do domu wracamy nad ranem. Wszystko przez to, że zgłodnieliśmy i trzeba było zajść do pizzerii. Na tym się jednak nie kończy, bo idziemy jeszcze do baru. Większość z nas chce się upić. Ja też. Po jakichś dwóch godzinach kierujemy się w drogę domu. Nie pamiętam dobrze, jak znaleźliśmy się w mieszkaniu. Wiem tylko, że gdy budzę się, jestem w moim łóżku w piżamie. Łapie mnie ogromny kac. Boli mnie głowa. A nie ułatwia mi powrotu do normalności dzwoniący telefon. Ja ich kiedyś zabiję.
- Słucham cię Antku.
- Tutaj Michał. Tej twój znajomy to siatkarz, no nie? Wczoraj mi tak głupio było pytać, ale czy nie dałoby się jakoś załatwić biletów na mecz kiedyś?
- Masz to załatwione. A teraz pozwól, że pójdę się leczyć.
Aj ten Michał. Słyszę, że Paweł również się obudził. Zachowuje się tak głośno, więc wnioskuję, że nie cierpi jak ja. Śmieje się ze mnie, za co dostaje poduszką…

Od karaoke minął miesiąc. Już jutro będzie kolejne. Tym razem poprzedzone dzień wcześniej meczem. Drużyna Pawła wygrywa, pokonując Politechnikę Warszawską. Paweł rozegrał świetne spotkanie.
Impreza jest podobna do tej poprzedniej, jednak teraz to mój współlokator ma lepsze stosunki z piosenkarzami. Większość czasu spędza z nimi.
- Oj, Zagumny, Zagumny… - myślę sobie i idę do nich śpiewać.

Historia trzynasta.



Przeglądając listę przyjętych do internatu napotkałam się na Milenę Ignaczak, siostrę Igły. Skąd wiem, że jest jego siostrą? Znamy się. Nie było mnie pierwszego dnia, więc jej nie zauważyłam jeszcze.
- Baśka, w którym pokoju jest Milena Ignaczak? – Baśka to dziewczyna, która jest przydzielona razem ze mną do grupy.
- Na naszym piętrze. Pokój 42 chyba.
Poszłam tam do niej, ale dziewczyny z jej pokoju powiedziały, że pojechała do brata po rzeczy. Swoją drogą, czemu ona u Krzyśka nie zamieszkała? On ma swoje mieszkanie w Bełchatowie. Zawsze trochę taniej. Ale cóż. Może Milena nie lubi Marty, dziewczyny Krzyśka? Bo chyba jeszcze z nią jest. Dawno z nim nie rozmawiałam.
Siedziałam w naszym pokoju z głową schyloną nad papierami, które trzeba było uzupełnić. Nie słyszałam, że ktoś wszedł.
- Pani profesor. Milena Ignaczak. Melduję się, że przyjechałam.
- Dobrze – odpowiedziałam nadal nie patrząc na dziewczynę, jednak po krótkiej chwili spojrzałam na nią. – Rozpakujesz się w pokoju, trochę ogarniesz i zapraszam do mnie.
- Aśka? Jejku, nie poznałam cię. To teraz nie będę wiedziała, jak się do ciebie zwracać. Pani profesor, Asiu Joanno czy jak?
- I tym porozmawiamy później. Ktoś już twoje rzeczy przytaszczył.
- Dobra, to do później.
- Dzień dobry – przywitał się ze mną Krzysiek.
- Cześć – odpowiedziałam już bardziej sama do siebie niż do niego. Wiedziałam, że mnie nie poznał.

Milena zaprowadziła Krzyśka do swojego pokoju. Przywitała się ze współlokatorkami i pokazała bratu, gdzie co ma postawić.
- A może jednak chcesz zmienić decyzję? Moje mieszkanie jest strasznie duże. Pomieszkałabyś ze mną. Pusto tam…
- Nie. Jesteś teraz strasznie nieznośny. A powiedz mi, czemu do Aśki nie powiedziałeś „cześć”?
- Jakiej Aśki? Chwila, to Aśka była?! Nie poznałem jej. Dobra, lecę na trening. Pa.
Tak naprawdę Krzysiek chciał pójść odwiedzić jeszcze koleżankę, Asię. Jednak jej już tam nie było. Pojechał do siebie i tam spokojnie przygotował się do treningu.

Razem z Baśką musiałyśmy pójść sprawdzić jeden pokój, dlatego też po wyjściu Mileny poszłyśmy tam. Zamknęłam nasz pokój.
Po powrocie pan Kazio, nasz portier, powiedział, że ktoś „dobijał” się do nas. Po krótkim opisie wyglądu domyśliłam się, że to Krzysiek. Milena przyszła później, bo, jak twierdziła, cały czas się rozpakowywała. Usiadłam z nią na naszej wygodnej kanapie i zaczęłam rozmowę, chociaż później zmieniłyśmy to miejsce na świetlicę.
- Milena, mam nadzieję, że u nas ci się podoba. Nie obrazisz się, jeśli spytam, ale ciekawość jest większa. Czemu chcesz mieszkać tutaj, a nie z bratem?
- Po tym, jak rzuciła go Marta, to stał się nie do zniesienia. Wszystko mu przeszkadza. Wystarczy, że cały sierpień z nim przesiedziałam.
- Jak to? Nie jest z Martą? – nie byłam w tych sprawach na bieżąco, a wszystko przez to, że nasz kontakt z Krzyśkiem jakoś się urwał.
- No tak, ale to długa historia. Wiesz, że on cię dzisiaj nie poznał? W właśnie, jak mam się do ciebie zwracać?
- Jak ci wygodniej. Tylko przy kierowniczce możesz bardziej oficjalnie. Przy dziewczynach normalnie. Aśka wystarczy.
Naszą rozmowę przerwała pora na kolację. Milena zeszła na stołówkę, a ja do pokoju. Zrobiłam sobie kawę. Niby napój z kofeiną, a ja mogłam nim kanapki popijać. Później poszłyśmy na kolację. Dziewczęta w tym czasie miały czas wolny, który przeznaczyły na zakupy bądź też kąpiel.
Kilka dni minęło w spokoju. Aż do piątku, gdy Krzysiek przyjechał po siostrę. Trochę wzbudził poruszenie, ale wszystko uspokoiło się po chwili. Chciał poczekać, aż Milena zje kolacje. W tym czasie przyszedł do mnie. Już z torbami siostry.
- Cześć Asiu. Wiesz, że cię nie poznałem? Dawno się nie widzieliśmy. Co tam słychać?
- Tak, wiem. Milena mi powiedziała. Co słychać? To, co i widać. Cierpię na brak czasu na cokolwiek, ale się żyje. A co tam u ciebie?
- Codziennie treningi i w ogóle. Nie jestem już z Martą. Wszystko przez to, że uznała wyższość siatkówki nad nią. Ale nie ta, to inna. A jak się Milena sprawuje?
- Jest ok. Nie narzeka. O, jest już.
- Krzysiu, Krzysiu. Chodźmy już. Stęskniłam się za laptopkiem moim kochanym. Do poniedziałku.
- No cześć.
Prawdę mówiąc, to brakowało mi Krzyśka. Przez Martę miał mniej czasu dla znajomych. Może teraz się coś zmieni?

Zaczynały się ferie zimowe dla całego województwa. Wszyscy z internatu wyjechali. Także Milena. To z nią spędzałam najwięcej czasu, jeśli ona nie musiała się uczyć. Igła nas też często odwiedzał. Zaczęłam wychodzić na imprezy. Tak, z Krzyśkiem. Nie wiem, jak to się stało, ale bardzo zbliżyliśmy się do siebie…

Pod koniec roku szkolnego Milena wyprowadziła się z internatu. A to wszystko dlatego, że moje mieszkanie zaczęło stać puste. Niedaleko szkoły, więc to był plus dla Ignaczakównej. Dlaczego nie mieszkałam u siebie? Otóż, zamieszkałam z Krzyśkiem, który zdobył kolejnego Mistrza Polski i właśnie jest na zgrupowaniu kadry nadorowej.

Historia dwunasta.

Iwona Zalewska. Dziewczyna po Szkole Muzycznej II stopnia. Puzonistka. Aktualnie bezrobotna. Tak, o Tobie mówię. A nie, przepraszam. Jeszcze nowa mieszkanka Piotrkowa Trybunalskiego. Tak, teraz to już chyba wszystko, co mam o Tobie do powiedzenia. Wiem, że szukasz pracy, bezskutecznie. A może masz za duże wymagania?
Pierwszy raz od kilku tygodni Twój telefon zadzwonił. Miałaś pojawić się w Łodzi na przesłuchaniu do orkiestry dętej, która współpracuje z reprezentacją polskich siatkarzy. Żeby przypomnieć sobie swój popisowy numer, musiałaś sporo ćwiczyć. Puzonem nie da się grać cicho. Zresztą, większość instrumentów gra głośno. Wiedziałaś o tym doskonale, jednak gdzieś potrzebowałaś ćwiczyć. Wybierałaś godziny, w których najmniej powinno to komuś przeszkadzać. Jednak nie wiedziałaś, że właśnie ta pora dnia służy do odpoczynku pomiędzy treningami.
Nigdy nie mogłabyś przypuszczać, że tuż za ścianą masz takie ciacho. W dodatku wolne. Ale on nie przyszedł do Ciebie w pokojowych zamiarach. Wręcz przeciwnie. Był zły. Bardzo zły.
- Dz-dzień dobry. Czy mogłaby pa-pani grać kiedy indziej?
- Jeśli panu tak to przeszkadza, to dobrze.
W ten sposób zmuszona byłaś do zmiany godzin prób. Już nie grałaś w południe, a po 16. Nie wiedziałaś, że i wtedy możesz przeszkadzać sąsiadowi. Ten teraz już nie był tak miły, jak wcześniej. Ostrzej poinformował Cię, że takie umilenie czasu wolnego dla niego nie jest umileniem. On wolałby, żebyś grała wtedy, gdy on będzie na treningu.
- Panie sąsiedzie. Ja panu powiem, że pan również musi ćwiczyć, żeby prezentować się na odpowiednim poziomie. Nie robisz pan tego w domu, bo ma pan do tego halę. Ja muszę przygotowywać się w domu. Ale to nie potrwa długo. W piątek mam przesłuchanie w sprawie pracy, więc wtedy, jeśli dostanę tą pracę, a żeby ją otrzymać, muszę jeszcze poćwiczyć, wtedy nie będę już umilała panu w ten sposób dnia.
Nic się do Ciebie nie odezwał i wrócił do swojego mieszkania. Ty również zamknęłaś drzwi. Nie miałaś już ochoty na grę, więc zaległaś na kanapie przy dobrym winie i „Modzie na sukces”. Swoją drogą, zastanawiałaś się, z kim teraz będzie Rigde, a kogo uwiedzie Brooke.
Punktualnie stawiłaś się na casting. Zagrałaś utwór, który szkoliłaś przez ten cały czas i który stał się powodem Twojej kłótni z sąsiadem. Przyjęli Cię. Byłaś bardzo szczęśliwa z  tego powodu. Jednak gdy dowiedziałaś się, że Twoim sprawdzianem będzie solowy występ w czasie jednego z meczy Ligi Światowej siatkarzy, zaczęłaś się obawiać. Obawiać tego, że może Ci nie wyjść, bądź też ośmieszysz się przed całą siatkarską Polską.
Zaczęłaś częściej jeździć do Łodzi na próby. Już w domu nie grałaś, chociaż wiedziałaś, że siatkarz pojechał na zgrupowanie. Ale w grupie łatwiej się gra.
Do pierwszego meczu w Atlas Arenie zostało już bardzo mało czasu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miałaś wystąpić przed pierwszym gwizdkiem meczu. Zauważyłaś, że Twój sąsiad przygląda Ci się z uśmieszkiem. Nie wiedziałaś, co może on oznaczać. Wyszłaś na środek boiska i chciałaś zacząć grać. Jednak nie było to możliwe. Czemu? Ktoś zrobił Ci psikusa i zatkał jedną z rur. Spaliłaś buraka, wyjęłaś chusteczkę i zaczęłaś grać. Wzrok zwróciłaś w stronę polskich graczy, a tam panowała iście szampańska atmosfera. Wszyscy się śmiali. Z Ciebie. Wiedziałaś o tym. A najbardziej śmiał się Twój sąsiad. Po skończonym występnie ukłoniłaś się kulturalnie i zeszłaś z płyty boiska, gdzie zaraz miał zacząć się mecz. Chciałaś podejść do grupki polskich siatkarzy, lecz zostałaś zatrzymana przez koleżanki z orkiestry, które gratulowały Ci opanowania. Zauważyłaś, że spiker wywołał jego imię i nazwisko, co było jednoznaczne z tym, że trener powołał go do wyjściowego składu na mecz.
Podeszłaś do kwadratu dla rezerwowych, do kolegów Twojego sąsiada. Zdziwili się, że pomimo ośmieszenia, jesteś zdolna do nich podejść bez żadnego skrępowania. Jednak Ty się krępowałaś, ale skrzętnie to potrafiłaś ukryć.
- Powiedzcie Bąkiewiczowi, że od dzisiaj ma codziennie wieczorem koncert puzonowy – powiedziałaś i z uśmiechem triumfu odeszłaś do koleżanek.

Historia jedenasta.



Rozpoczęcie studiów w Bydgoszczy to spełnienie moich marzeń. Antropologia fascynowała mnie od zawsze. Ale jak chce się być w czymś dobrym, trzeba poświęcić coś innego. I ja właśnie takie coś poświęciłam. Przyjaciół, znajomych, pasję. Również nie pracowałam. Miałam ten komfort, że rodzice zarabiali wystarczająco dużo, aby opłacać moje studia i życie w Bydgoszczy. Z mieszkania wychodziłam tylko rano na zakupy i na uczelnię. Sąsiadów nie zdążyłam jeszcze poznać. Jakoś mnie do nich nie ciągnęło.
Wieczór przed ważnym kolokwium, po którym będę mogła pojechać na kilka dni do domu. Biorę książkę i siadam na kanapie. Herbata na ławie paruje, a z głośników wypływa relaksująca muzyka. Wszędzie panuje względny spokój. Zaczytuję się w zastosowaniu antropologii w kryminalistyce, gdy zza ściany słyszę dziwne odgłosy. Muzyka, śmiechy. Nigdy wcześniej się to nie zdarzało. Myślę jednak, że za chwilę przyciszą i zaczynam uczyć się dalej. Żeby mnie nie denerwowali, wkładam nawet słuchawki w uszy i przełączam się na muzykę z telefonu. To nie pomaga. Wstaję z dotychczas zajmowanego miejsca i idę do sąsiada. Pukam, a otwiera mi jakaś wysoka postać. Zadzieram głowę do góry i widzę Marcina Wikę. Z moimi 165 cm wzrostu muszę trochę się natrudzić.
- Dobry wieczór. Moglibyście trochę ściszyć tą muzykę?
- Nie ma sprawy.
Odwracam się na pięcie i wchodzę z powrotem do mojego mieszkania. Ponownie rozsiadam się na kanapie i czytam. Robię krótką przerwę na kolację i chcę wziąć książkę w rękę, jednak uniemożliwia mi to dzwoniący telefon. Wujek Konrad.
- Za dwa tygodnie Skra gra u was mecz i może przyszłabyś?
- No dobra. Ale już dawno nie ma biletów, bo z dziewczynami rozmawiałam.
- Ale czy ktoś coś mówił o kupnie biletu? Rozmawiasz z prezesem Skry, nie pamiętasz? Wchodzisz jako VIP. Do zobaczenia.
I tyle go słyszałam. Zmęczona całą nauką idę pod prysznic. Po 15 minutach wychodzę z kabiny. Zakładam piżamę, koszulkę Skry i krótkie spodenki. Rozczesuję również mokre włosy, które za chwilę suszę. Z mieszkania obok znowu słyszę odgłosy zbyt głośnej muzyki. Nie zwracam uwagi na strój, tylko idę do sąsiada. Ponownie otwiera mi drzwi przyjmujący.
- To znowu ja. Mógłby pan zawołać gospodarza? – mówię i czuję jak zawodnik Delekty lustruje mnie wzrokiem.
- Konan!! Dawaj tu!! A panienka to chyba kibic Skry, jak widzę. I nogi ma pani zgrabne, bardzo zgrabne.
- Jestem. Słucham, o co chodzi?
- Moglibyście ściszyć muzykę?
- Jasne, już się robi.
Znowu odkręcam się na pięcie i wchodzę do mieszkania. Muzyka ściszona, a ja mogę iść spać. I to właśnie czynię.

Następnego wieczoru czekała mnie niespodziewana wizyta. Biorę odprężający prysznic po ciężkim dniu na uczelni i słyszę dzwonek do drzwi. Wycieram szybko ciało, zakładam szlafrok i z turbanem na głowie idę otworzyć drzwi. A za nimi stoi mój sąsiad.
- Cześć. Niefortunnie się to wszystko wczoraj ułożyło. Dawid Konarski, twój sąsiad. Mogę wejść? Chciałbym wszystko wytłumaczyć.
- Oliwia Liniewska. Proszę, wejdź.
Kierujemy się do salonu. Na chwilę opuszczam gościa, aby w coś się przyodziać i choćby rozczesać włosy. Proponuję coś do picia, jednak Dawid odmawia i każe siadać.
- Trochę dziwnie wczoraj się zachowaliśmy. Ale to wszystko przez to, że dostałem wczoraj statuetkę MVP. Gram w Delekcie. Następnym razem ostrzegę cię, żebyś nie była zaskoczona. Ale powiem ci szczerze, że nie widziałem cię tutaj wcześniej. Myślałem, że nikt tutaj nie mieszka.
- Aha. To gratuluję. Ja rzadko kiedy wychodzę stąd. Jedynie na uczelnię i do sklepu. Nawet nie wiedziałam, że mam takich sąsiadów.
Do późnych godzin nocnych siedzimy w moim salonie i poznajemy siebie bardzo dokładnie. Dawid opowiada mi o sobie, a ja o sobie.

Dzień meczu Delecty ze Skrą. Siadam w sektorze VIP tuż przy płycie boiska. Wujek się postarał. Kiwam do Dawida głową na przywitanie. Później macham do chłopaków z Bełchatowa. Nie jestem lokalną patriotką i dlatego też kibicuję drużynie wujka, co spotyka się z groźnymi spojrzeniami Konarskiego. Skra wygrała i mogę podejść do zawodników Skry. Znamy się bardzo dobrze. A to tylko dlatego, że mieszkając pod Bełchatowem, często bywałam na meczach i treningach. Później podchodzę do Dawida i gratuluję meczu. Jest zły na siebie, że przegrali. Po jakiejś godzinie od meczu wracam do domu. Nie sama. Z sąsiadem. Tym razem kierujemy się do niego. Nie spodziewam się jednak takiego obrotu spraw. Dawid zdejmuje kurtkę, buty. Ja robię to samo. Zasiadamy w salonie. Tam siatkarzowi zbiera się na wyznania.
- Oliwia. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale zawsze, jak cię widzę albo jesteś obok mnie, czuję takie dziwne uczucie. Nigdy jeszcze nic takiego nie czułem. I jak teraz tego nie powiem, to nigdy nie powiem. Dlatego, kocham cię. Zrozumiem, jeśli zaskoczę cię tym wyznaniem.
Nic nie odpowiadam, bo słowa są zbędne. Łączę nasze usta subtelnym pocałunkiem.

Historia dziesiąta.



Lubię moją pracę. Mogę spotkać różnych ludzi, którzy mają ciekawe tematy do rozmów. Często zakupy schodzą im się dłużej niż powinny, ale to przecież nie moja wina. Umiejscowienie mojego sklepu jest dość dobre. Niedaleko Ergo Areny, do plaży 20 minut drogi spacerkiem. Prawdziwe oblężenie przeżywałam podczas Ligi Światowej. Od świtu do późnych godzin nocnych siedziałam w sklepie, bo szef stwierdził, że w ten sposób będziemy mieli większy utarg. Liga Światowa się skończyła, kibice pojechali, a nasi zgarnęli brąz. I z tego ucieszyłam się najbardziej. W sklepie cały czas włączony był telewizor z siatkówką. Interesuję się tym sportem, a jakże.
Dzisiaj zaczyna się Plusliga. Mój ukochany Trefl gra ze Skrą. Chciałam pójść na ten mecz, ale nie dostałam wolnego. Chociaż jakbym dostała, to mogłaby nie spotkać mnie ta przygoda. Jaka? Zaraz wszystko opowiem…
Mecz zaczynał się dopiero o 18.30, a już na kilka godzin przed sporo kibiców mnie odwiedziło. Chyba tylko dlatego, że atrybuty kibica miałam taniej niż w sklepie na hali. Dodatkowo, szef przed każdym meczem Trefla kupuje kilka zestawów drużyny przeciwnej. I tak też było wtedy. Początek Plusligi, czyli Aneta ma sporo roboty. Marek, mój szef, a prywatnie jakiś tam daleki kuzyn od strony ojca, zostawił mnie samą w sklepie i musiałam znosić częste wizyty kibiców, a do pomocy nikogo. Cały mecz obejrzałam w TV, innego wyjścia nie miałam. Po spotkaniu, wygranym przez gości, odwiedziło mnie kilku kibiców i dwóch członków sztabu medycznego Skry. Kupili kilka batoników i picie. Zauważyli, że został jeden szalik ich klubu i przez to obdarzyli mnie uśmiechem.
Kiedy miałam już zamykać sklep, weszło dwóch chłopaków. Ubrani na czarno, zakapturzeni. Zaczęli wszystko zrzucać z półek, a jeden nawet chciał pieniądze. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie jakichś dwóch innych, znacznie większych chłopaków. Przegnali ich, chociaż tamci odgrażali się, że „jeszcze tu wrócą”.
- Nic się pani nie stało? – zapytał jeden z nich, ten brodaty.
- Nie.
- Wie pani, oni się odgrażali, o której pani zamyka?
- Właśnie miałam to robić. Ale Aneta jestem. Niezręcznie będę się czuła, jeśli do młodszej dziewczyny będą panowie mówić na pani.
- No dobrze, tak dla twojej wiadomości. Ja mam na imię Patryk, a to jest Grzesiek.
- Miło mi.
- Gregor, ja muszę lecieć do Anki, zaopiekuj się, proszę, Anetą. Nie po to ją ratowaliśmy.
Grzesiek, jak się dowiedziałam w czasie powrotu do domu, jest rozgrywającym Trefla, chociaż to wiedziałam. Znałam ich wszystkich. Ale Łomacz opowiadał o tym z taką pasją, że aż żal było mu przerywać. W podzięce za wybawienie od napastników i eskorcie do domu zaprosiłam Grześka następnego dnia na kawę. Powiedziałam o wszystkim Markowi, a ten postanowił, że przez tydzień sam będzie siedział w sklepie. A niedziele i tak z reguły wolne miałam, więc z umówieniem się z Grześkiem problemu nie było.
Niedziela, godz. 15. To właśnie na tą godzinę byłam umówiona z siatkarzem. Jednak zanim pojawił się rozgrywający, do mojego stolika dosiadło się tych samych dwóch mężczyzn, którzy grozili mi w sklepie.
- Co? Myślisz, że jak wtedy te marne siatkarzyny cię obroniły, to cię nie dorwiemy? Mylisz się.
- Ale o co wam dokładnie chodzi? Co ja wam zrobiłam?
- Jak to o co? O te wszystkie gadżety kibica spoza naszego klubu. Radziłbym ci tego nie sprzedawać albo zmienić pracę. Inaczej będzie po tobie.
W tym momencie wszedł Grzesiek. Tamci natomiast, jak gdyby nigdy nic, odeszli. Byłam zdenerwowana. Opowiedziałam mu o tym, co chcieli. Zdziwił się, ale takiej propozycji, jaką od niego usłyszałam, nigdy się nie spodziewałam…
Od czasu tego incydentu pracuję w sklepie kibica gdańskiego klubu. Grzesiek załatwił mi tą posadę. Ale nie mam mu tego za złe. Wręcz przeciwnie. Jestem z tego powodu bardzo mu wdzięczna. Od tego czasu nasze relacje bardzo się zacieśniły. Stajemy się przyjaciółmi. Bo o niczym innym nie mogę nawet pomyśleć. Ma Jolkę, którą kocha, jak twierdzi. Chociaż… Dziewczyna nie ściana, przesunąć można…

Historia dziewiąta. Część druga.



Paulina z Dagmarą zrobiły herbaty i kawy. Ja byłam w centrum zainteresowania. Nikt nie wspominał 2010 roku, chociaż wiedziałam, że Plina chce się dowiedzieć, co działo się ze mną przez tyle czasu. Zresztą, nie tylko on.
- Widzę, że coś was męczy. Chcecie wiedzieć, co się ze mną działo przez te dwa lata? Otóż, miałam sporo operacji na kręgosłup, odbywałam rehabilitację, załamałam się i zamknęłam w sobie. Gdyby nie Paulina, nie byłoby mnie tutaj dzisiaj. Także, możecie jej podziękować, ja sama też to zrobię. A czemu się nie odzywałam? Samo jakoś tak wyszło. Dzisiaj byłam na pierwszym meczu siatkówki od tamtej pory. Przeprowadziłam się do takiej okolicy, żeby nie było żadnego klubu siatkarskiego i żebym nie miała żadnego dostępu do tego sportu. Odseparowałam się od wszystkiego. Ale wy też nie pałaliście na podtrzymanie kontaktu.
- Baliśmy się, że możemy coś źle zrobić, powiedzieć. Przepraszamy – jako jedyny odważył się zabrać głos Michał W.
- E, Niebieskooki, nie mów za wszystkich. Przecież każdy z nich mógł mieć inne powody.
- Jak mi jej brakowało – rzekł Kuraś i przytulił się do mnie.
Wszyscy się zaśmiali z tego. Podałam swój numer chłopakom i Bełchatowianie pojechali do domów, a rzeszowscy zawodnicy do hotelu. Od razu dostałam sporo SMS ów z informacją, czyj to numer. Zaśmiałam się. Dawno nie byłam w takim humorze. Wyjechałam na taras, żeby przejrzeć zdjęcia z dzisiaj, kiedy zadzwonił do mnie Karol. Poprosił o spotkanie jutro. Miał szczęście, bo Mariusz miał mnie odwozić. Zmieniłam Szampona na Kłosa i mogliśmy sobie porozmawiać. Obejrzałam zdjęcia i wróciłam do domu, gdzie od razu poszłam do pokoju.
Kiedy jechaliśmy z Karolem, panowała cisza, którą przerwałam. Nie mogłam już dłużej tak siedzieć i czekać. Wiedziałam, że coś go męczy. I nie pomyliłam się. Chciał porozmawiać o mnie, ale nie wiedział od czego zacząć. Chciał dowiedzieć się jeszcze czegoś. Opowiedziałam mu wszystko co do joty. Stwierdził, że jeśli bym chciała, to mogę zacząć pracę jako komentator. Pan Swędrowski miałby godną pomocnicę. Nie wiedziałam, że miało to zacząć się już od następnej kolejki PlusLigi.
Przez to musiałam przeprowadzić się do Warszawy. Stamtąd na wszystkie mecze jeździłam z właśnie z panem Tomkiem. Paulina tylko narzekała, że jeszcze rzadziej będziemy się widywać.
Pokochałam tą pracę. Byłam jak najbliżej siatkówki, która ponownie stała się najważniejsza w moim życiu. Z Karolem nadal utrzymywałam kontakt. Dostałam nawet zaproszenie do Spały, z którego skorzystałam. Telewizja Polsat chciała zrobić materiał o chłopakach, a ja miałam być reporterką. Chociaż wiedziałam, że siatkarze mogą zacząć wygłupiać się, ale przyjęłam propozycję i pojechałam do Spały.
Tam pan Bielecki zrobił mi kilka zabiegów, po których poczułam się trochę lepiej. Nikomu nie powiedziałam, ale wydawało mi się, że poruszyłam palcem stopy. Pan Olek chyba też to zobaczył, bo się uśmiechnął i powiedział, że muszę się z nim umówić na rehabilitację. Może pomoże?
Podczas Ligi Światowej komentowałam sporo meczy. Niestety, nie te z udziałem Polaków, ale zawsze coś. Później Memoriał Wagnera, który komentowałam z Tomkiem.
W sezonie ligowym poszłam na zwolnienie, żeby wrócić z niego o kulach. Tak! Nie wiem, jakim cudem, ale terapia Bieleckiego podziałała. Fizjoterapeuta komentował to w sposób, że to także zasługa siatkówki…
Z Karolem mam stały kontakt. Ostatnio bywałam u niego częściej niż u kuzynki. Ale on jest inny niż Paulina. Nie pyta, czy czegoś mi potrzeba, jak się czuję. Nie robi nic na siłę. I to mi się właśnie w nim podoba. Kłos stał się moim przyjacielem. A może kimś więcej? Być może. Określę się za jakiś czas…

Historia dziewiąta. Część pierwsza.



To wszystko przez Paulinę. Gdyby nie ona, nie musiałabym przyjeżdżać do Bełchatowa. A raczej, Maniek nie musiałby przyjeżdżać po mnie. Od czasu wypadku to właśnie kuzynka stała się dla mnie najbliższa. Nie wychodziłam z domu, a raczej nie wyjeżdżałam. Czemu? Wracając z Ligi Światowej miałam wypadek samochodowy. Dość poważny. Został uszkodzony mój kręgosłup. Mimo kilku operacji, drogiej rehabilitacji, zabiegom najlepszych specjalistów w Polsce, nie udało się przywrócić mnie do poprzedniego stanu. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Przyjaciele, koledzy, znajomi. Nawet część rodziny. Zamknęłam się w sobie. Gdyby nie pomoc i uporze Pauliny nie byłoby mnie tutaj, gdzie jestem.
Kuzynka namówiła Mariusza, żeby przyjechał po mnie do Polichna tylko po to, żeby zaprowadzić mnie na mecz. To była część terapii, jaką przygotowała dla mnie Wlazła w konsultacji z psychologami. Wierzyła, że wyjście do ludzi dobrze mi zrobi.
Do Bełchatowa przywieźli mnie kilka dni przed meczem. W tym czasie zajmowałam się, na ile mogłam, Arkiem. Cudowne dziecko. Graliśmy na laptopie w Tropico tylko dlatego, że nie posiadałam innych gier. Oglądaliśmy bajki. A nawet zdarzało się, że razem z nim usypiałam w dzień. Wieczorami rozmawiałam z Pauliną. Z przymusu. Najchętniej zaszyłabym się w pokoju i stamtąd nie wychodziła.
Skra miała grać z, bodajże, Resovią. Od wypadku przestałam się interesować siatkówką. To miał być pierwszy mecz o tego feralnego dnia. Paulina wzięła ze sobą mnie i Arka. Ja natomiast wzięłam aparat. Taka mała pasja, której nie mogę teraz rozwijać. Na hali nie było jeszcze ludzi, a to tylko dlatego, że byłam tam na dwie godziny przed spotkaniem. Arek zajęty był odbijaniem piłki z małym Winiarskim, jeśli dobrze kojarzę. Paulina cały czas była przy mnie. Widziała wszystkie emocje, które we mnie się rodziły. Strach, przerażenie, łzy, ale także radość, że znowu jestem tutaj, gdzie najbardziej lubiłam być.
Młoda przyjmująca Budowlanych Łódź, Magdalena Kowalska. Rośnie przyszłość polskiej siatkówki. To w niej może pokładać nadzieję w przyszłości… Drugi Bartosz Kurek, jednak tym razem w wersji damskiej.
Byłam młodą siatkarką, dopiero zaczynającą swoją karierę siatkarską, ale dobrze zapowiadającą się w przyszłości. Wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Do kadry narodowej zostałam powołana właśnie w 2010. Miałam okazję, żeby zadebiutować w barwach reprezentacyjnych. Z numerem 10. Zdobyłam kilka punktów. Później przyszło WGP, w którym też wystąpiłam kilka razy. Niestety, nie udało się dobrze zaprezentować drużynie. Dlatego też mogłam pojechać na Ligę do Spodka, która skończyła dla mnie jak się skończyła.
Do Pauliny podeszła koleżanka. Zaczęły rozmawiać, a ja pojechałam do Arka. Poprosiłam, żeby podał mi jedną z piłek. Wzięłam ją w ręce i się rozpłakałam. Siostrzeniec od razu zawołał matkę.
- Magda, co jest?
- Nic, po prostu wspomnienia wróciły.
- A pamiętasz chłopaków z reprezentacji może?
- No chyba.
- To dobrze. To sobie z nimi porozmawiasz. A, i poznaj Dagmarę, żonę Niebieskookiego. Tak go nazywałaś, pamiętasz?
- Tak. Miło mi poznać, Magda.
Paulina pokrótce opowiedziała Winiarskiej moją historię. Ale zajęło to tyle czasu, że na halę zaczęli schodzić się pierwsi kibice. Poszłyśmy na nasze miejsca i czekałyśmy na zawodników. Ktoś w na trybunach mnie rozpoznał i podszedł. Poprosił o autograf i odszedł. Trochę milej mi się zrobiło na serduszku.
Mecz się zaczął. Paulina z Dagmarą pilnowały synów, a ja robiłam zdjęcia. Skra wygrała pięciosetowy bój. Mariusz został MVP, ale nie spodziewałam się tego, co za chwilę nastąpi. Wlazły wziął mikrofon od prowadzącego.
- Kochani, zaczekajcie jeszcze chwilę i posłuchajcie. Jest dzisiaj z nami pewna osoba. W 2010 zniknęła, a teraz pojawia się znowu. Igła, wiem, że przegraliście, ale posłuchaj chwilę. Magda, wiem, ile cię to kosztowało, ale proszę, przyjedź tu do nas. Chciałem przekazać ci tą statuetkę. I powiedzieć wszystkim, że ta zbiórka podczas dzisiejszego meczu była właśnie dla ciebie.
Aż się popłakałam z tego wszystkiego. Nie mogłam ruszyć z miejsca. Poczułam, że ktoś mnie prowadzi. Obejrzałam się i zobaczyłam młodego chłopaka.
- Karol jestem. Później mi podziękujesz – powiedział i puścił mi oczko.
Ja, cała zapłakana, dotarłam na płytę boiska. Wszyscy obecni na hali przywitali mnie brawami. Mariusz wręczył mi statuetkę i powiedział, żebym się nie gniewała na niego. Kiedy cała wrzawa już opadła, podbiegł do nas Igła.
- Magda! Czemu się nie odzywałaś? Tyle czasu…
W jego ślady poszedł każdy, kto mnie znał. Kilku chłopaków ze Skry wróciło już z szatni przebrani. Mariusz zaprosił wszystkich chętnych do nich do domu. Uzbierało się około 20 osób. Nawet trenerzy pojechali…

Historia ósma.



Jestem w kancelarii, gdzie mam trochę papierkowej roboty jeszcze. Tak, szanowna Zuzanna znowu stała się za bardzo wyrozumiała i pozwoliła sekretarce pójść wcześniej do domu. Następnym razem nie będę taka miła i Dorota będzie siedziała do końca pracy. Właśnie kończę zapoznawać się ze sprawą Kowalczyka, kiedy słyszę pukanie do drzwi.
- Dzień dobry. Nie ma sekretarki, więc zapukałem.
- Dzień dobry. Proszę wejść. Zuzanna Kuć, adwokat. Miło mi.
- Łukasz Kadziewicz.
- A więc co pana sprowadza?
- Do sądu trafił pozew rozwodowy od mojej żony. Kamila chce też ograniczyć mi prawa do córki. Znajomy polecił mi panią. Podejmie się pani temu zadaniu?
- Tak. Oczywiście. Proszę podać mi swój numer telefonu. Będziemy w kontakcie.
Podjęłam się kolejnemu zadaniu. Jak tak dalej pójdzie, nie będę wychodziła z kancelarii i sądu. Ale chwila. Łukasz Kadziewicz? Ten znany siatkarz?
Z panem Kadziewiczem umówiona jestem na 15. Jest 14.45, a już słyszę, że przyszedł. Muszę mu powiedzieć, że sąd ustalił termin pierwszej rozprawy. I tak też się dzieje. Łukasz, bo tak mam do niego się zwracać, sprytnie przechodzi z tematu rozwodu i córki na bardziej prywatne. Czuję, że prowadzi ze mną wywiad. Ile lat? Gdzie mieszkam? Czy z kimś się spotykam? Przepraszam panie Kadziewicz, ale ja mam zamiar zestarzeć się z kilkoma kotami. Tylko li wyłącznie.
- Zuzanno, a może wyskoczyłabyś ze mną na jakąś kawę?
- Przepraszam, nie umawiam się z klientami.
- A jak skończy się już sprawa?
- Wtedy może i tak.
Pierwsza rozprawa Kadziewicza. Zeznania Kamili, Łukasza, małej Amelki i świadków. Wszystko idzie sprawnie. Widzę, że siatkarz się denerwuje czekając na wynik. Małżeństwo Kadziewiczów przestaje istnieć, a Łukasz nie dostaje ograniczonych praw do dziecka. Może się z nią spotykać, kiedy tylko chce. O to właśnie chodziło. Po rozprawie kieruję się do samochodu, żeby później odjechać czym prędzej do kancelarii, gdzie czeka kolejny klient. Nie żegnam się nawet z Łukaszem. Po 10 minutach jestem już u siebie, gdzie Dorota częstuje mnie kawą. Od razu zabieram się do pracy. Nie czuję, że tak szybko leci czas. Pora wychodzić do domu. Przed budynkiem czeka Kadziewicz.
- Cześć. Skoro już skończyłaś moją sprawę, to dasz się zaprosić na kawę?
- Na kawę to już jest chyba za późno.
- To może jakiś późny obiad, kolację?
- Niech będzie.
I tak umawiam się z Kadziewiczem. Nie interesuje go nawet to, że nie wie o mnie praktycznie nic. Poza tym, że jestem prawniczką i mam swoją kancelarię. Nie zna mojej przeszłości, która jest tak samo kolorowa, jak jego zawodnicza. Nie wie, że kuzynem jest Sebastian Świderski, a dobrym przyjacielem Paweł Zagumny. Nie wie, że w domu czeka na mnie schorowana matka.
Podczas kolacji w przytulnej restauracji opowiada mi o sobie. Zadaje też pytania. I dowiaduje się o mnie coraz więcej. Skrzętnie chowam temat siatkarzy.
Nie wiem, a może nie chcę wiedzieć, w jaki sposób docieramy do jego mieszkania. Nie ma tam obecnej ani Kamili, ani Amelki. Łukasz nie traci czasu na ceregiele. Od razu dociera do moich ust. Miażdży je i kieruje nas do sypialni. Przystępuje do pracy. Opada zmęczony na miejsce obok mnie. Leżymy tak chwilę, kiedy ja przypominam sobie o matce, ubieram się i wychodzę uprzednio się z nim żegnając. Zaskoczony jest moim zachowaniem, ale nie protestuje. Zamawiam taksówkę, bo tutaj przyjechaliśmy jego samochodem. Wchodząc do domu zauważam kilka par nieznanych mi butów. Mam gości. Przyjechał Sebastian, Olga, Paweł i Oliwia z dziećmi. Rozmawiają z mamą, jednak kiedy ja wchodzę, dzieciaki rzucają się na mnie.
- Gdzieś ty była? – naskakuje na mnie mama.
- Miałam kilka spraw do załatwienia.
- A jak sprawa tego, jak mu tam było… A, Kadziewicza?
- Wygrana.
- Zuźka, prowadziłaś sprawę Kadzia? Mówił, że jakąś fajną adwokatkę znalazł, ale nie sądziłem, że to możesz być ty – zaczął swój wywód Świder.
- Ładnie się nosić zaczynasz. Ale na nasz mecz przyjechać albo odwiedzić staruszków to nie łaska?
- Guma, przestań. Przecież wiesz, że mam sporo zajęć.
Siatkarze wraz z rodzinami zostają na noc, a Oliwia przychodzi do mnie na taras. Palę, a ona pewnie też ma taki zamiar. Chyba jako jedyna zauważyła malinkę na mojej czyi.
- To sprawka Łukasza?
- Tak. Ale obiecaj, że nie powiesz chłopakom. Ostatnio strasznie przewrażliwieni stali się na mój temat.
- Jasne, nie ma sprawy.

Z Łukaszem spotykam się już regularnie. Dowiedział się o mojej mamie. Nawet Świder z Gumą zostali poinformowani. Czy coś z tego będzie, czy może to tylko przygodna znajomość? Okaże się…

Historia siódma. Część druga.



Wybrałem Agnieszkę, ale z Dagmarą utrzymywałem kontakt czysto koleżeński. Z Bartkiem widywaliśmy się coraz rzadziej. Mecze ligowe i Ligi Mistrzów. Z Agnieszką układało nam się dobrze, żeby nie rzec, że wyśmienicie. Znalazła pracę. Już nie przeszkadzało jej, że częściej mnie w domu nie ma niż jestem. Ale jej też nie było dość często.
Na początku listopada obudziły mnie odgłosy dochodzące z łazienki. Poczułem, że Agnieszki nie ma obok mnie. Zapukałem do drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Wszedłem do środka i zobaczyłem żonę klęczącą przy sedesie. Wymiotowała. Kiedy już skończyła, a nie był to przyjemny widok, podeszła do mnie i się przytuliła. Płakała.
- Łukasz, bo ja muszę ci coś powiedzieć.
I wtedy zacząłem bać się najgorszego. Nie spodziewałem się, że wszystkie czarne scenariusze powstające w mojej głowie mogą tak szybko się sprawdzić.
- Bo ja jestem w ciąży.
- Który miesiąc?
- Trzeci.
- Czyli to dziecko nie jest moje?
- Niestety. Ale bardzo bym chciała, żeby było twoje – powiedziała i rozpłakała się na dobre. Przytuliłem ją najmocniej, jak potrafiłem. Chyba zdziwiła ją moja reakcja, ale wtuliła się we mnie i zaniosłem ją do salonu.
- Agnieś, spokojnie. Przecież wiesz, że cię kocham. I zaakceptuję to dziecko, choćby nie wiem co.
- Nawet jeśli jest ono owocem gwałtu?
Nie spodziewałem się takiego pytania. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc nie mówiłem nic, tylko pocałowałem żonę. Dopiero po jakimś czasie powróciło mi mowę.
- Kochanie, to nic nie zmienia. Będę je kochał, jakbym był jego biologicznym ojcem. Kiedy to się stało?
- Na początku sierpnia. Miałam pokaz z Weronie. A po pokazie był bankiet. No i któryś z projektantów dosypał mi czegoś do picia i zaprowadził do pokoju. Później okazało się, że jestem w ciąży. Koniec historii.
Zadzwoniłem do trenera, że nie będzie mnie na treningu, bo mam grypę żołądkową. Musiałem zostać z Agnieszką. Potrzebowała mojego wsparcia.

5 miesięcy minęło szybko, bardzo szybko. Koniec kwietnia. Agnieszka od jakiegoś czasu była w Polsce u rodziców w Sulechowie. Ja akurat przebywałem na zgrupowaniu w Spale, kiedy zadzwoniła moja mama, że Agnieszka źle zaczyna się czuć. Że się zaczyna. Pobiegłem do trenera i poprosiłem o zwolnienie na kilka dni domu, bo żona rodzi. Zgodził się, ale miał ze mną ktoś jechać. Wziąłem Igłę. Pakowanie poszło nam sprawnie, a kilku chłopaków pożyczyło nam szczęśliwej podróży.
Po kilku godzinach byliśmy już w sulechowskim szpitalu. Pielęgniarka skierowała nas na porodówkę. Strasznie się bałem. Wszedłem do pomieszczenia i od razu usiadłem obok Agnieszki. Urodziła nam zdrowego syna. Jednak coś zaczęło się dziać. Wyproszono mnie z sali, a przez szybę widziałem, że coś się dzieje. Wszyscy biegali, krzyczeli, a do mnie do nie docierało. Nie mogłem uwierzyć, że mogę stracić ukochaną. Do jakiejś godzinie wyszła pielęgniarka i powiedziała, że już wszystko jest unormowane, a o szczegóły mam pytać lekarza.
- Panie Żygadło. Niestety, nie udało nam się uratować macicy pańskiej żony. Bardzo krwawiła i nie mogliśmy zatamować tego. Proszę teraz do niej iść. Potrzebuje pana.
Jak kazał lekarz, poszedłem do żony. Spała. Nasz synek leżał obok niej. Też spał. Usiadłem na stołku i wziąłem jej rękę w swoje dłonie. Przebudziła się.
- Śpij.
- Łukasz, przepraszam. Jedno wystarczy?
- W zupełności.
Zostałem w Sulechowie przez 2 tygodnie. Wiedziałem, że będzie mi trudno wrócić do kadry, jednak trener był bardzo wyrozumiały. Wróciłem do treningów jako trzeci rozgrywający. W tym czasie Agnieszka była pod stałą obserwacją lekarzy i naszych mam. Nie spuszczały jej z oczu, a Mikołaj stał się ich oczkiem w głowie.
Pełną dyspozycję odzyskałem dopiero w dwóch ostatnich dwumeczach rozgrywanych w Polsce. Dopiero wtedy Andrea powołał mnie do „12” i pozwolił rozegrać kilka setów. Wygraliśmy wszystkie spotkania z reprezentacją USA i Brazylii. Udało się. Tym samym zapewniliśmy sobie awans do Final Eight w Niemczech…