sobota, 3 listopada 2012

Historia czwarta.



- Mamo, to jest ten Bartman, tak?
- Tak, to jest jego plakat.
- Babciu, babciu. Kim był dla ciebie ten pan?
Oto ja. Marta Grójec, miło mi. Ale zaczynając może od początku. Mam 65 lat. Za sobą nieudane małżeństwo, dwójkę dorosłych już dzieci i troje wnucząt.
- Dawny kolega. Marysiu, chcesz o nim posłuchać?
- Tak.
- Dobrze. Otóż…
Rekolekcje wielkopostne w parafii. Szłam z zakrystii, gdzie ćwiczyłam psalm na zbliżającą się mszę. Pod chórem wpadłam na jakiegoś dużego pana. Ładne miał perfumy. Nie spojrzałam na niego i weszłam na górę. Rozmawiałam z dziewczynami, kiedy jedna z nich podeszła do barierek, żeby później wrócić z uśmiechniętą buzią.
- Ej, dziewczyny. Nie wiecie, czemu siatkarze z Jastrzębskiego Węgla odwiedzili nasz Kościół? – zapytała nas Sylwia.
- Jak to siatkarze z Jastrzębskiego Węgla?
- No tak to. Podejdź tam, to sobie zobaczysz, że na bocznej siedzi Bartman, Gawryszewski i Bontje. A na ostatniej przed chórem widziałam Kubiaka i pozostałych razem z trenerem.
Wtedy podeszłam do tej barierki. Spojrzałam w dół, a Zbigniew w tym czasie spojrzał w górę. Prosto na mnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Siatkarz uśmiechnął się do mnie, a ja wróciłam na miejsce.
Po komunii, jak to mamy w zwyczaju, jedna z nas staje koło lewego słupa, a druga obok prawego. Tak, żeby ludzie bardziej rozumieli słowa pieśni. Mnie przyszedł ten lewy. Karolina chyba zrobiła to specjalnie. Musiałam stanąć przed samym Bartmanem. Ręce wzięłam do tyłu i nie zwracając uwagi na siatkarza zaczęłam śpiewać. Poczułam znany już mi zapach perfum. Domyśliłam się, że to właśnie na niego wpadłam przede mszą. Na prawej ręce miałam srebrną bransoletkę z imieniem. Moim imieniem…
- Babciu, to ta, co ją masz w szkatułce?
- Tak, kochanie.
- No dobrze. Opowiadaj dalej.
Poczułam, że Bartman bawi się tą bransoletką. Wreszcie usłyszałam szept mojego imienia. Pokiwałam twierdząco głową na znak, że to jest moje imię. Odwróciłam się na chwilę i zauważyłam, że Rob wstał, żeby zrobić miejsce dla mnie.
- Powiedz koledze, że ja tutaj nie przyszłam siadać i żeby usiadł – powiedziałam do niego, a on zrobił to, o co prosiłam.
Później się okazało, że mają oni przemawiać na katechezie. Najpierw Bernardi, później Bartman, jako kapitan, a po nim reszta zawodników. Nie wiem, jaki cel miało to spotkanie, jednak później proboszcz zaprosił ich na poczęstunek oraz mnie, Sylwię i Karolinę. W czasie przemówień chłopaków Bartman zapytał, czy nie usiadłabym koło niego. Zgodziłam się, a siedzieć z Sylwią. Ta jednak wybrała towarzystwo innych dziewczyn, a mnie zostawiła na pastwę siatkarza.
- Opowiedz mi coś o sobie…
- Chyba nie zdążę, bo cię wołają.
W czasie „występu” Bartmana przysiadł się Kubiak. Przedstawił się kulturalnie i zajął rozmową, żebym „nie musiała słuchać wygłupów jego kolegi”. Zbyszek skończył mówić i wrócił do nas. Siedziałam między dwojgiem przyjaciół, żeby później pójść z nimi do domu parafialnego. Wypiliśmy herbatę, posililiśmy się ciastkami i okazało się, że dwóch panów nie będzie miało gdzie spać.
- Marta, może u twojej mamy w pensjonacie znajdą się jakieś dwa wolne łóżka, żeby dwóch położyć?
- Jasne, proszę księdza. Jeśli nie będzie im przeszkadzało to, że mają w jednym pokoju spać, to ok.
I tak w naszym pensjonacie znalazło się dwóch siatkarzy. Bartman i Kubiak. Zaprowadziłam ich do pokoju zajmowanego przez nich. Mama nie kryła zdziwienia, że mamy kolejnych gości. Ja poszłam do swojego pokoju. Nie powiem, że nie interesowałam się siatkówką, bo interesowałam. Nawet ich wszystkich plakaty miałam, które wisiały nad moim łóżkiem i biurkiem…
- Babciu, a skąd masz ich podpisy?
- Kochanie, spokojnie. Zaraz to wszystko się ujawni.
Zaczęłam lekturę artykułów na temat siatkarzy na plotkarskich stronach. Kto z kim, gdzie i za ile. Nie słyszałam dokładnie, kiedy goście zapukali do mojego pokoju i bez pozwolenia weszli.
- Ej, a jakbym naga była, to co?
- No nic. Zawsze mielibyśmy na co popatrzeć, prawda Misiek?
- Tak, tak. Widzę, że na naszą fankę trafiliśmy.
- Tak wyszło. Chcecie coś do picia, jedzenia?
- Herbatą nie pogardzimy.
Wyszłam do kuchni, żeby zrobić trzy herbaty. W tym czasie chłopcy odnaleźli swoje plakaty na ścianie, na biurku znaleźli marker i podpisali się. Tak po prostu. Nikt ich o to nie prosił. Kiedy już wróciłam do pokoju, zobaczyłam szczerzącego się Kubiaka i Bartmana z nosem w moim laptopie.
- Ty takie coś czytasz?
- Lepsze to niż nic. Kubiak, czemu się tak szczerzysz jak łysy do sera?
- Ej, Misiek. Przyuważ. Zna nas jakieś dwie godziny, a zachowuje się gorzej niż dziewczyny, które znamy kilka lat.
- Przesadzasz. A, obejrzyj swoje plakaty.
- Nic szczególnego na nich nie ma. O kurde. Zabije. Jak psa utłukę. Ktoś wam kazał? Zmarnowaliście mi takie ładne plakaty.
- To Zbyszka pomysł!
- Dobra. Żartuję przecież. Dziękuję bardzo. A tutaj herbaty dla was…
- Następnego dnia już pojechali, a mnie pozostały tylko te plakaty. Chociaż nie wiem, gdzie jest ten Kubiaka. Ale Zbyszka jest.
- Mamuś, nigdy nie opowiadałaś tej historii. Ten cały Kubiak jest trenerem naszego klubu. Jutro jest mecz, może pójdziesz? Wiem z dobrych źródeł, że Bartman też ma być. Komentować ten mecz.
- Zosiu, i tak miałam iść. Ale teraz to nie wiem, czy pójdę. Nie chcę z nim komentować tego meczu.
- Czemu, może akurat sobie przypomni? A jak nie, to zapoznacie się od początku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz